eKsiazki.org Twoje centrum wiedzy o ePapierze i eBookach

10lut/12Wyłączony

Ebooki – czyli jak pozbyć się kłopotliwego rynku

eLib.pl

Większość z nas, ludzi kupujących eBooki w polskich księgarniach internetowych, zetknęła się z problemem słabo przygotowanej książki elektronicznej, z wieloma błędami. Dzisiaj prezentujemy tekst Mikołaja Topicha-Dolnego z działu redakcji publikacji elektronicznych w firmie eLib.pl, który ten problem przedstawi nieco "od kuchni".

Samosia
W zasadzie przed przeczytaniem tego tekstu należałoby wykonać proste ćwiczenie. Przygotować samodzielnie ebooka. Dobrego ebooka. Takiego bez porozrywanych akapitów, urwanych zdań, z polskimi literami. Z prawidłowo działającym spisem treści, przypisami i zewnętrznymi linkami. Sprawdzić czy prawidłowo się wyświetla na kilku czytnikach e-papieru, na tabletach i przynajmniej w jednej aplikacji na zwykłym komputerze.

Zapewne większość z Państwa nie ma na to ochoty. Nie szkodzi, już sama niechęć do wykonania tej pracy świadczy, że wiecie iż nie jest to zadanie na 5 minut. Jeżeli ktoś próbował kiedyś przygotować ebooka, wie że to także zadanie nie na 10 minut.

A przecież na rynku dostępnych jest wiele narzędzi i aplikacji umożliwiających wykonanie takiego zadania w kilku prostych krokach. Jest najchętniej chyba używane Calibre. Jest Sigil, pozwalający na niemal profesjonalną pracę. Jest Mobipocket creator. I pewnie ze setka innych programów. I to zupełnie za darmo. Jednak nie rzucamy się na nie i nie przerabiamy masowo własnych zasobów książkowych do ulubionych formatów.

Po nitce do kłębka
Jest godzina 19:20. Jeden z klientów przesłał w ciągu dnia kilka plików do digitalizacji czyli do konwersji do formatu EPUB. Wybrana książka jest nowa, wydana w tym roku. Pobieram plik pdf z konta ftp, wrzucam do swojego "magicznego pudełka". Nie muszę nic specjalnego robić: małe "czary-mary" przygotowane przez programistów.

Po chwili już wiem, że z tą książką nie będzie dużo kłopotów. Do usunięcia ligatury, brak dużego "Ś", w kilku miejscach zdania zaczynają się z małej litery. Warto zacząć konwersję, cena nie będzie wysoka, więc i ryzyko, że książka nie zostanie zamówiona niewielkie.

Kolejne "magiczne pudełko" i mam gotowego xml-a. Gotowego do obróbki. Gdybym chciał teraz z niego wygenerować EPUB-a musiałbym się wstydzić do końca życia i o jeden dzień dłużej. Przeglądam tagi, sprawdzam regularność wyrażeń, czy coś się da poprawić masowo. Problem "Ś" okazuje się prosty, ale jak znaleźć zdania zaczynające się małą literą? Trzeba będzie przejrzeć przynajmniej część akapitów. A jeśli to nie pomoże - trzeba pobawić się w pisanie wyrażeń regularnych.

20:10. Książka ma już swoją strukturę, opisane części i rozdziały, wstawioną stronę redakcyjną. Czas na sprawdzenie pisowni, spacji przy znakach przystankowych, świateł międzyakapitowych i całej reszty. Włączam słownik i blednę. Przed każdym "o z kreską" występuje spacja. Zastanawiam się jak wiele razy w książce może wystąpić "ów" jako podmiot. Na pewno nie za wiele. Usuwam wszystkie zbędne spacje masowo i zaczynam sprawdzać książkę "strona po stronie". Idzie szybko, pojedyncze błędy literowe konfrontuję z pdf-em. Wszystko ok. Brak tylko tych cholernych zdań z małej litery. Na 160 stronie trafiam na pierwsza ligaturę. To znak. Puszczam wyszukiwanie i idę zrobić herbatę. Jak powtarza nasza korekta "pierwsze 2/3 książki bez błędów umie zrobić każdy, prawie".

Chwila odpoczynku i decyduję się na pisanie wyrażeń regularnych inaczej nie ma szans na znalezienie małych liter po kropce.

20:40. Koniec. Zdania zaczynające się małą literą były tym razem zamysłem artystycznym autora. Zapisuję książkę do EPUB-a i wysyłam korekcie. Do rana spokój.

Podobno komputer wygrał z człowiekiem
W szachy. W ubiegłym roku, na specjalnych zasadach itd. Z korektą nie wygra.

Rano przyjeżdżam do biura i po tradycyjnym "dzień dobry" sprawdzam swoją skrzynkę z książkami. Poprawki do wczorajszej książki już czekają.

Obok notatek info: czas korekty 1 godz. 15 min. Otwieram arkusz z poprawkami i... uff... nie jest tego dużo. Struktura dokumentu: prawidłowa. Karta redakcyjna i tytułowa: prawidłowa. Akapity połamane: prawidłowo. Znaki specjalne: proszę poprawić cudzysłowy.

Ale ostatnia uwaga sprawia, że nie jest mi do śmiechu. "Proszę poprawić rozstrzelenia. W całym pliku". Godzina w plecy! W dodatku okazuje się, że rozstrzeleń było tylko sześć. I wszystkie w jednym rozdziale. Co to za pomysł?! Wysyłam ponownie do korekty zaznaczając, że "chyba" wszystko znalazłem.

W trzy i pół godziny przygotowaliśmy książkę, której nie musimy się wstydzić. A nasz klient będzie mógł wziąć za jej sprzedaż pieniądze.

Szybko, łatwo i do śmieci
Poza robieniem książek, lubię je również czytać. Także w wersji elektronicznej. Na czytniku. I choć mam dostęp do książek, które robię, to czasem kupuję EPUB-y w księgarniach internetowych. Dziś także. Przed świętami jeden z czołowych wydawców wprowadził do sprzedaży interesującą pozycję. Od tygodnia jest dostępna (o dziwo) w wersji EPUB. I choć cena jest identyczna jak wersji papierowej, decyduję się na zakup. Na wszelki wypadek sprawdzam tylko czy nie jest zabezpieczona DRM-em. Co prawda to nie problem, ale...

Dobrym miejscem i czasem na czytanie jest autobus. Dla mnie. Dwa razy dziennie po 30 minut, tylko na ulubione lektury. Tak miało być i dziś. Wybraną książkę oglądałem w księgarni. Twarda okładka, dobry papier, staranny skład z ciekawie zaprojektowanymi wstępami do rozdziałów. Na pewno warta swojej ceny. Nic więc dziwnego, że oczekiwałem po wersji "e" tego samego. No może poza jakością papieru. O to zadbałem sam odkładając na dobry czytnik.

Po półgodzinnej podróży byłem pewien, że musi być za zimno dla mojego czytnika. Czasem tak jest. Tekst "pływał" i we wprowadzeniach do rozdziałów i w przypisach, akapity przełamywały się w dziwny sposób. Odłożyłem czytanie na później, w domu.

Nie trzymając nikogo w niepewności (choć wszyscy zapewne już wiedzą co było dalej). Ciepło czytnikowi nie pomogło. Książce również. Błędów w formatowaniu tekstu było co niemiara. I jak każdy facet się wściekłem. I jak każdy facet powiedziałem: nie ma mowy, nie odpuszczę! Ale zanim zacząłem wylewać żółć w mailu do wydawcy postanowiłem rozgrzebać ebooka. Wyciągnąłem z niego kod html-a, z nie do końca legalnego źródła pobrałem wzór do podstawy korekty, przesiedziałem nad całością ponad 3 godziny i "dostałem to com chciał". Zrobiłem próbkę i wysłałem bezczelnie do wydawcy razem z reklamacją i propozycją konwersji w firmie, dla której pracuję.

Powiedz wreszcie!
Co to była za książka? To proste. To była tania książka. Nie, nie dla mnie. Ja musiałem za nią zapłacić tyle ile dostaję za 2 konwersje (czyli 2,5-3,5 godziny pracy). To była tania książka dla wydawcy. Mój zakup pokrył z nawiązką koszt jej pseudoprzygotowania do sprzedaży w formie EPUB-a. Skąd wiem? Bo wysyłając reklamację zaproponowałem również kwotę za poprawienie tej książki. I była ona "zbyt wysoka".

ETP, młodszy brat DTP jest wciąż postrzegany jako: "to jest proste", "przecież to wszystko da się zrobić automatem", "no ile to może zająć czasu", "nie ma chyba nic łatwiejszego". Wciąż pokutuje mit, że dobrego ebooka da się zrobić za 30 zł. Jeśli to prawda to przeciętny nowy samochód powinien kosztować góra 3 tys zł. BMW może 6. Przecież tam wszystko robią automaty! Jak się je raz zaprogramuje to po wszystkim! Z przodu dać blachę i trochę plastiku, z tyłu odebrać samochód. Przecież w telewizji wciąż można zobaczyć jakie to proste i jak szybko taki samochód powstaje.

I skończyłoby się to jak z tą moją książką, którą po kupieniu w sklepie sam musiałem zrobić, zabralibyśmy go do domu i zaczęli pięcioletni remont, żeby zechciał ruszyć.

Mięso...
... a w środku rzeźnik*. Absolutnie wszyscy związani z branżą wiedzą, że rynek książki elektronicznej w Polsce nie istnieje. Że czytników i tabletów nie jest za dużo, że klienci nie walą drzwiami i oknami. Pytanie jednak po co mają walić? Po marne konwersje, które w domu w ciągu 2-3 dni sami przygotują sobie na podstawie plików z chomika? I to lepiej? Po tych kilka tytułów, dla których nawet nie warto kupić czytnika?

Ktoś kto pierwszy zrozumie i zacznie myśleć o czytelniku ebooków jako prawdziwym kliencie, który chce dostać dobry produkt, chce za niego zapłacić i nie chce szmelcu nawet za darmo, ten będzie mógł sobie powiesić szyld z napisem "Rzeźnik" bo w środku będzie miał mięso. A nas, klientów interesuje tylko ono.

Zapraszamy do komentowania artykułu na naszym forum dyskusyjnym.

Zakres tematyczny: eBooki Komentarze wyłączone
Komentarze (0) Trackbacki (0)

Przepraszamy, w chwili obecnej komentarze są wyłączone.

Brak trackbacków.